poniedziałek, 3 lipca 2017

Rozdział 1 - Chłopaki z batalionu Parasol

"Śmierć? Najprawdopodobniej ominie go tym razem. Ale gdyby przyszła - niech przychodzi. Niech śpieszy! Jest całkowicie gotów na jej przyjęcie. Tyle setek razy już o niej myślał, tak zawsze był na nią gotów, że zżył się z nią i niemal zaprzyjaźnił."

  Nagle rozległ się  huk samolotów. Chwilę potem usłyszałam przeraźliwy świst i wybuch bomby  . Po wybuchu część budynku, w którym się znajdowałam, zaczął się walić. Przed wejściem zastałam kilka płaczących kobiet. Kazałam im biec do ogrodu i kłaść się na ziemię, sama zaś chciałam uciekać,nie wiem czy bardziej,przerażała mnie ta wojna czy sam fakt jak znalazłam się w tym
położeniu. Zobaczyłam jednak nawracające samoloty i również pobiegłam, do ogrodu i położyłam się na ziemi. Słyszałam w tym czasie krzyki i jęki ludzi z zawalonego się  budynku,a kobiety obok mnie modliły się.Kiedy minął pierwszy nalot, udałam się do domu w którym przed paroma minutami jeszcze byłam. Na schodach przed wejściem leżała gosposia,pochyliłam się nad nią,a ona cichym i konającym głosem powiedziała:
-Panno Marysieńko,przepraszam .- i na moich oczach umarła.Każdy huk zrywał mnie na równe nogi i wywoływał u mnie falę paniki.Każda chwila się dłużyła,a ja siedziałam obok trupa,zabitej odłamkiem bomby gosposi,nawet nie wiem jak miała na imię.
Nagle zauważyłam jak jakaś postać wyszła zza rogu budynku i zaczęła iść w moją stronę. Była ubrana w mundur wojskowy. Od razu pomyślałam,że to ktoś z armii nieprzyjaciela i przyszedł na zwiady.
   - O matko! - powiedziałam do... właściwie to do siebie, bo jedyną  żyjącą osobą byłam ja  i oczywiście ten żołnierz.
   Zaczęłam biec w stronę ogrodu. Po chwili - na moje nieszczęście - potknęłam się o rękę jednej z zabitych.
   - No to po mnie – rzekłam  znów do siebie, gdy wojskowy był już dosłownie o jeden metr przede mną. A ja tylko,modliłam się w duchu,żeby nic mi nie zrobił,i żeby to wszystko okazało się tylko jednym,wielkim koszmarem.
- Witam! Niech panienka się mnie nie boi. - powiedział żołnierz, po czym pogładził swoją czarną czuprynę 
- Przecież ja panienkę znam.Mam przyjemność z Marysią Hajto,córką najwybitniejszego w Warszawie  chirurga Zenona Hajto?
   - Tak. Pan wybaczy, ale ja pana nie znam. – odpowiedziałam zmieszanym głosem i przytakując mu,przecież tak naprawdę,byłam kimkolwiek innym.
  
- Jestem Jan „Janeczek” Zawada. . - rzekł mężczyzna, po czym pocałował mą dłoń . 
  - Mam za zadanie sprawdzić, czy ktoś z pobliskiego  szpitala przeżył. Pójdzie panienka ze mną? - spytał miłym głosem powstaniec.
   - Oczywiście.
   Przeszliśmy przez palącą się dzielnice,pełno rannych a to dopiero początek,tego piekła. Zaszliśmy od tyłu budynku szpitalnego tam zauważyliśmy kilka sióstr szpitalnych, które opatrywały rannych pacjentów. Niestety wiele ludzi leżących na podłodze nie żyło. Widziałam dużo krwi, bardzo dużo krwi. Zrobiło mi się niedobrze,było jej tak wiele.
Z moich myśli  wyrwało mnie wołanie przez Janka. Poprosił, abym opatrzyła jednego z rannych. Podbiegłem do niego szybko.
   - Siostro, bandaż! - krzyknęłam, bo był on akurat potrzebny. Chwilę potem związałem nim rękę rannego.
   -No to Marysia,może teraz iść ze mną .-dodał młodzieniec z uśmiechem na twarzy,jakby ta cała sytuacja była mu obojętna.
   - Ale dokąd ?
   - Jak to dokąd ? Na Wole.
   - Wole ? –dodałam ze zdziwieniem.-Ale co jest na Woli?
-Jak to co ? Chłopaki z batalionu Parasol.
Po opatrzeniu kilku następnych rannych, wraz z brunetem wyszłam  poza teren szpitala.
   - Boże, czemu ludzie nie mogą żyć ze sobą w pokoju? - spytałam, chociaż domyślałam się, że dobrej odpowiedzi nie otrzymam. Wiedziałam po prostu, że jest to zbyt rozległy temat.
- No niestety o tym trzeba byłoby rozmawiać w nieskończoność... Ale dobrze,musimy iść ,pewnie się już niepokoją o nas.
Nierzeczywistość tego, co się działo, wydawała się tak silna, że w mózgach nieustannie kołatało pytanie: czy to wszystko jest aby prawdą? Czy nie jest tylko snem?  
                                                                         Wola 1944:
Zachwianym krokiem chłopcy weszli do kwatery Leosia. Ten nie wydawał się być radosnym. Kurczowo trzymał pióro w prawej dłoni pisząc coś. Po chwili spojrzał znad swoich bujnych loków na przybyłych chłopców . Poprosił ich, aby usiedli i rzekł:
- No niestety panowie, Niemcy zbombardowali szpital, Janeczek z Wysokim,już tam poszli,50 rannych a 20 zabitych.Wschodnie skrzydło szpitalne totalnie zrujnowane.
-Wysoki już jest a gdzie Janek ? –rzekł niski, blondo-włosy chłopak .
-Mam nadzieję,że nie trafił na żadnego Szwaba.- chłopak  głośno wziął oddech. Wydawałoby się, że ciąży mu jakieś poczucie winy.
  - Ja... podzielam zdanie Leona.
   - To dobrze. Panowie wybaczą, ale pójdę zobaczyć co z naszymi.
__________________________________________
Pierwszy rozdział,już jest mam nadzieje,ze się spodobał :) 
Postaram się,jak najszybciej napisać drugi.Pozdrawiam Martyna :)

9 komentarzy:

  1. Powiem tak,rozdział mi sie bardzo podoba :)
    Jestem ciekawa jak to się stało,ze ta dziewczyna jest inna osoba :D
    Mam nadzieje,że Janek i Marysia dojdą bezpiecznie do bazy :)
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział :) Janek bardzo fajny chłopak,świetnie sie zapowiada :)
    Czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę przyznać, że bardzo ciekawie się zaczyna ❤

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam dalej... Podoba mi się. I jest krotko! Z jednej strony dobrze, bo nie będę musiała dużo nadrabiać, z drugiej bym jesscze poczytala. :P
    Rozdział spoko, tylko brakowało mi trochę opisów. Chętnie bym poczytala o uczuciach Marysi. ;)
    Zaś postać Janka... Trochę mi nie pasuje. :P Cholera, jest powstanie, a on sobie tak po prostu do dziewczyny podchodzi i ja gdzies prosi. Tak trochę beztrosko się zachowywał według mnie. :/
    Dobrze, lecę dalej... ;)

    OdpowiedzUsuń

Rozdział 6 i 7

Rozdział 6 - Śmierć kolegów Odetchnęłam go, całą oblałam się rumieńcem, nie wiedziałam co zrobić z oczami. Byłam tym tak zażenowana i ...

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia