"Śmierć? Najprawdopodobniej ominie go tym razem. Ale gdyby
przyszła - niech przychodzi. Niech śpieszy! Jest całkowicie gotów na jej
przyjęcie. Tyle setek razy już o niej myślał, tak zawsze był na nią gotów, że
zżył się z nią i niemal zaprzyjaźnił."
Nagle rozległ się huk samolotów. Chwilę potem usłyszałam
przeraźliwy świst i wybuch bomby . Po
wybuchu część budynku, w którym się znajdowałam, zaczął się walić. Przed
wejściem zastałam kilka płaczących kobiet. Kazałam im biec do ogrodu i kłaść
się na ziemię, sama zaś chciałam uciekać,nie wiem czy bardziej,przerażała mnie
ta wojna czy sam fakt jak znalazłam się w tym
położeniu. Zobaczyłam jednak
nawracające samoloty i również pobiegłam, do ogrodu i położyłam się na ziemi.
Słyszałam w tym czasie krzyki i jęki ludzi z zawalonego się budynku,a kobiety obok mnie modliły się.Kiedy
minął pierwszy nalot, udałam się do domu w którym przed paroma minutami jeszcze
byłam. Na schodach przed wejściem leżała gosposia,pochyliłam się nad nią,a ona cichym i konającym głosem powiedziała:
-Panno Marysieńko,przepraszam .- i na moich oczach umarła.Każdy huk zrywał mnie na równe nogi i
wywoływał u mnie falę paniki.Każda chwila się dłużyła,a ja siedziałam obok
trupa,zabitej odłamkiem bomby gosposi,nawet nie wiem jak miała na imię.
Nagle zauważyłam jak jakaś postać wyszła zza rogu budynku i
zaczęła iść w moją stronę. Była ubrana w mundur wojskowy. Od razu pomyślałam,że
to ktoś z armii nieprzyjaciela i przyszedł na zwiady.
- O matko! -
powiedziałam do... właściwie to do siebie, bo jedyną żyjącą osobą byłam ja i oczywiście ten żołnierz.
Zaczęłam biec w stronę
ogrodu. Po chwili - na moje nieszczęście - potknęłam się o rękę jednej z
zabitych.
- No to po mnie – rzekłam
znów do siebie, gdy wojskowy był już
dosłownie o jeden metr przede mną. A ja tylko,modliłam się w duchu,żeby nic mi
nie zrobił,i żeby to wszystko okazało się tylko jednym,wielkim koszmarem.
- Witam! Niech panienka się mnie nie boi. - powiedział
żołnierz, po czym pogładził swoją czarną czuprynę
- Przecież ja panienkę znam.Mam
przyjemność z Marysią Hajto,córką najwybitniejszego w Warszawie chirurga Zenona Hajto?
- Tak. Pan wybaczy,
ale ja pana nie znam. – odpowiedziałam zmieszanym głosem i przytakując
mu,przecież tak naprawdę,byłam kimkolwiek innym.
- Mam za zadanie
sprawdzić, czy ktoś z pobliskiego
szpitala przeżył. Pójdzie panienka ze mną? - spytał miłym głosem powstaniec.
- Oczywiście.
Przeszliśmy przez palącą
się dzielnice,pełno rannych a to dopiero początek,tego piekła. Zaszliśmy od tyłu budynku
szpitalnego tam zauważyliśmy kilka sióstr szpitalnych, które opatrywały rannych
pacjentów. Niestety wiele ludzi leżących na podłodze nie żyło. Widziałam dużo
krwi, bardzo dużo krwi. Zrobiło mi się niedobrze,było jej tak wiele.
Z moich myśli wyrwało mnie wołanie przez Janka. Poprosił, abym
opatrzyła jednego z rannych. Podbiegłem do niego szybko.
- Siostro, bandaż! - krzyknęłam, bo był on
akurat potrzebny. Chwilę potem związałem nim rękę rannego.
-No to Marysia,może
teraz iść ze mną .-dodał młodzieniec z uśmiechem na twarzy,jakby ta cała sytuacja była mu
obojętna.
- Ale dokąd ?
- Jak to dokąd ? Na
Wole.
- Wole ? –dodałam ze
zdziwieniem.-Ale co jest na Woli?
-Jak to co ? Chłopaki z batalionu Parasol.
Po opatrzeniu kilku następnych rannych, wraz z brunetem
wyszłam poza teren szpitala.
- Boże, czemu
ludzie nie mogą żyć ze sobą w pokoju? - spytałam, chociaż domyślałam się, że
dobrej odpowiedzi nie otrzymam. Wiedziałam po prostu, że jest to zbyt rozległy
temat.
- No niestety o tym trzeba byłoby rozmawiać w
nieskończoność... Ale dobrze,musimy iść ,pewnie się już niepokoją o nas.
Nierzeczywistość tego, co się działo, wydawała się tak silna, że w mózgach nieustannie kołatało pytanie: czy to wszystko jest aby prawdą? Czy nie jest tylko snem?
Nierzeczywistość tego, co się działo, wydawała się tak silna, że w mózgach nieustannie kołatało pytanie: czy to wszystko jest aby prawdą? Czy nie jest tylko snem?
Wola 1944:
Zachwianym krokiem chłopcy weszli do kwatery Leosia. Ten nie wydawał
się być radosnym. Kurczowo trzymał pióro w prawej dłoni pisząc coś. Po chwili
spojrzał znad swoich bujnych loków na przybyłych chłopców . Poprosił ich, aby usiedli i
rzekł:
- No niestety panowie, Niemcy zbombardowali szpital, Janeczek
z Wysokim,już tam poszli,50 rannych a 20 zabitych.Wschodnie skrzydło szpitalne
totalnie zrujnowane.
-Wysoki już jest a gdzie Janek ? –rzekł niski, blondo-włosy chłopak
.
-Mam nadzieję,że nie trafił na żadnego Szwaba.- chłopak głośno wziął oddech. Wydawałoby się, że ciąży
mu jakieś poczucie winy.
- Ja... podzielam zdanie
Leona.
- To dobrze.
Panowie wybaczą, ale pójdę zobaczyć co z naszymi.
__________________________________________
Pierwszy rozdział,już jest mam nadzieje,ze się spodobał :)
Postaram się,jak najszybciej napisać drugi.Pozdrawiam Martyna :)
Powiem tak,rozdział mi sie bardzo podoba :)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak to się stało,ze ta dziewczyna jest inna osoba :D
Mam nadzieje,że Janek i Marysia dojdą bezpiecznie do bazy :)
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)
Zobaczysz już wkrótce :)
UsuńŚwietny rozdział :) Janek bardzo fajny chłopak,świetnie sie zapowiada :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam :)
Dziękuje :)
UsuńMuszę przyznać, że bardzo ciekawie się zaczyna ❤
OdpowiedzUsuńdziękuje :)
UsuńCudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńdziekuje :)
UsuńCzytam dalej... Podoba mi się. I jest krotko! Z jednej strony dobrze, bo nie będę musiała dużo nadrabiać, z drugiej bym jesscze poczytala. :P
OdpowiedzUsuńRozdział spoko, tylko brakowało mi trochę opisów. Chętnie bym poczytala o uczuciach Marysi. ;)
Zaś postać Janka... Trochę mi nie pasuje. :P Cholera, jest powstanie, a on sobie tak po prostu do dziewczyny podchodzi i ja gdzies prosi. Tak trochę beztrosko się zachowywał według mnie. :/
Dobrze, lecę dalej... ;)