piątek, 21 lipca 2017

Rozdział 4 - Matula

"Droga Kochana Matulo. 
Ileż Ty łez wypłakałaś, ile strachu się najadłaś, z obawy o mnie, ale Ty wiesz, że ja chcę dobrze nie tylko dla Ciebie, ale i dla siebie i przyszłych pokoleń. Więc mamusiu, wracam już za niedługo do naszego cudownego domu. Wygramy tą bitwę!  Twój najukochańszy syn Jasiu."
 1 sierpnia 1944 , Jan "Janeczek" Zawada 
Pochmurne niebo dzisiaj, wisiało nad walczącą Warszawą, jakby niebo chciało płakać, bo wie co stanie się z tym nieszczęsnymi dziećmi stolicy. Tak wiele ofiar już jest a to dopiero początek, tak wiele synów i córek odebranych swym matkom, tak wielu ojców zabierany swym dzieciom, tak wiele cierpiącym, świat dawno nie widział tyle bólu i cierpienia. A w tym cierpieniu byliśmy my, młodzież z Batalionu Parasol, nasi znajomi ginęli, a w tym on Jasiek. Janek umarł około godziny jedenastej,dalej nikt z tego nie może się otrząsnąć, a ja pamiętam tylko jego ostatnie słowa. Jak zareaguje jego matka, gdy dowie się, ze jej jedyny syn zginął od kuli gołębiarza? Ponoć miał na imię Hans Strange z tego co wiem, był utrapieniem naszych chłopców, tego samego dnia, po strzeleniu do Zawady, Tuwim w precyzyjny sposób go zastrzelił.
Może chociaż, jego śmierć choć troszkę, ukoi ból po naszym przyjacielu.
Z samego rana, ktoś zbudził mnie ze snu, spałam na jakimś starym obskurnym, białym krześle.
- Panienko. - rzekła, kobieta po czym usiadła koło mnie a w ręku miała porcelanowy talerz a na nim małe kanapeczki, nie mówię,  że na ich widok, zrobiłam się automatycznie głodna. - Czy nie wiesz, może gdzie mogę znaleźć batalion Parasol? Słyszałam, że chłopcy, byli tutaj wczoraj, więc pomyślałam, że są głodni. - dodała, po czym na szpitalnym korytarzu pojawił się Leon, po czym na twarzy, kobiety pojawił się szeroki uśmiech, wstała by przywitać się z młodzieńcem.
- Leoś, jak miło Cię widzieć, jest może z Tobą mój Janek. - kiedy to usłyszałam, zrozumiałam, że to matka Janeczka, jak mamy ją poinformować o śmierci jej dziecka?
- Pani Wandziu, Janek dzisiaj ma ważną, misję do zrobienia. Na pewno nie raz się z panią zobaczy. - powiedział, po czym ucałował niską, kobietę o kruczo-czarnych włosach, i zielonych oczach w czółko i pożegnał się. Kobieta smutno popatrzyła na mężczyznę i udała się do wyjścia i z tego co wiem, wyszła cała z powstania z ludnością cywilną do obozu w Pruszkowie. O śmierci Janka dowiedziała się dopiero 1950. Do końca życia, nie mogła się pogodzić z jego stratą.
- Leon!- krzyknęłam, z tłumu ludzi, błagających o jaką kolwiek pomoc medyczną. Szatyn przystanął i odwrócił się w moja stronę, na jego twarzy zauważyłam spływające łzy po policzkach. Podszedł i rzucił mi się w ramiona. - Nie mogłem, jej powiedzieć, nie potrafiłem. Rozumiesz mnie? Powiedź, że rozumiesz? - wykrzykiwał, dławiąc się swoimi
łzami. Dawno nie widziałam, płaczącego mężczyzny, ojca widuję rzadko a z bratem nie mam dobrych relacji, więc takie zachowanie jest mi obce.
- Rozumiem, chcesz jak najlepiej. Na pewno, nie będzie Ci miała tego za złe, jesteś przecież taki młody. - przecież, nikt nie myśli o śmierci a, my młodzi nie chcemy nawet o tym wspominać, ale na tą młodzież śmierć, czekała na każdym kroku. Każdy dzień spędzony tutaj w ciele Marii, doceniam to spokojne życie jakie prowadziłam w swoim prawdziwym świecie. Moja mama Wiktoria piękna i opanowana kobieta, zakochana w moim ojcu bez opamiętania, kiedy mieli po 20 lat, wzięli ślub po kryjomu przed dziadkami tak bardzo się kochali, niestety jakieś trzy lata, temu ojciec poznał jakaś młodą siksę, która zawróciła mu w głowie. Zapomniał o nas.

                           ***
Leon od śmierci Janka, dziwnie się zachowywał, ciągle chodził podenerwowany, znikał na całe dnie i wracał późnym wieczorem. Bardzo przeżył to wszystko. A ja patrzyłam tak, na niego nie odzywając się ani jednym słowem, mijaliśmy się, nagle podszedł do mnie Aleksander.
- Widzę, że martwisz się o Leona. - powiedział kładąc swoją dłoń na moje biodro.
- Tak i to bardzo, nie wiem jak mogę mu pomóc ?- dodałam odpychając jego rękę. - Po tym co przeżył, nie dziwie się wcale.
- A co takiego się stało? - spytałam z ciekawości.
- Jego rodzina, została zamordowana, przeżył tylko on i jego siostra Maryla.Rok później, w łapance wpadła, jego narzeczona Danusia, zakatowali ją na Szucha. Także, życie nie oszczędziło naszego dowódcy, pomimo tego wszystkiego, jest wspaniałym człowiekiem. - kiedy wypowiadał te ostatnie słowa do kwatery batalionu weszli...

_______________________________________________________________________________
Jak myślicie kto wejdzie do kwatery?
Przepraszam, za błędy :)
I mam nadzieję, że się podoba, pisałam to na telefonie i myślę, że nie najgorzej mi to poszło;) Musicie mi wybaczyć,że rozdziały są tak krótkie,ale pisze je na wattpadzie.
Zaczynam prace, więc rozdziały nie będą się często pojawiać.
              Pozdrawiam Martyna

niedziela, 9 lipca 2017

Rozdział 3 - Odejście

Powolnym krokiem udaliśmy się, za młodym wysokim harcerzem, prowadził nas przez duży stary plac. Panowała tam radykalna cisza, jakby nigdy przez to miasto nie przeszła , żadna bitwa.  A przecież to był początek tragedii.
Na przeciwko nas była stara kamienica znajdowała się ona na ulicy Staszica 20. Na frontowej ścianie ulicy były żelazne balkony, za domem wielki ogród, który pomagał powstańcom przeżyć, początek powstania.Kwatera batalionu znajdowała się na piętrze , na prawo od bramy. Było lekkoodsunięte od ulicy. Jego wnętrze było bardzo ciemne.  Zagracone dużymi dębowymi meblami, z grubymi zielonymi dywanami na podłogach. Z odpychającymi, zakurzonymi firankami, które przytłaczają swoją mrocznością. Na stole stały lampy, stara drewniana popielniczka i zabrudzony biały obrus. Na ścianach wisiały obrazy i fotografie poprzednich właścicieli, którzy w pośpiechu opuścili swoje mieszkanie, przed godzina zwaną W. Weszliśmy do pokoju a mnie oślepiło, światło lampy, uważnie przyglądałam się twarzom mężczyzn siedzących wokół stołu , wszyscy z zaciekawieniem patrzyli się na mnie , jakby pierwszy raz w życiu widzieli kobietę.
- Janeczek , Ty  żyjesz dzięki Bogu. – krzyknął szatyn, po czym wstał gwałtownie z brązowego drewnianego krzesła i rzucił się brunetowi na szyje, niemalże go dusząc.
- Leon, to tylko ja i piękna dziewczyna. – dodał z entuzjazmem, pokazując ręką na mnie a każda para oczu w pomieszczeniu była, skierowana w moja stronę . Byłam bardzo tym zawstydzona, nienawidziłam być w centrum uwagi, zawsze trzymałam się wręcz na uboczu.
Pierwszy podszedł do mnie chłopak, średniego wzrostu, o błękitnych oczach i nieziemskim spojrzeniu i  jasno-brązowych włosach . Ubrany był w ciemne długie spodnie, niebieską koszule i długi jasny płaszcz do tego miał brązowe lakierki. Ukłonił się i pocałował mnie delikatnie w dłoń, po czym rzekł – Miło mi poznać, Leon Brodecki a z kim mam przyjemność ? – dodał nie odrywając  od  mnie wzroku .
- Z  Marią Hajto. – oznajmiłam, po czym w naszą rozmowę wtrącił się Jan. – Co Ty Leoś, nie poznajesz ? To córka, Twojego wykładowcy chirurgii Zenona Hajto , niestety rok temu , ich sąsiadka wydała go i jego żonę Helenę gestapo, za pomoc Żydom, panienka Marysia miała szczęście bo wtedy była poza domem. – te słowa wywarły we mnie mieszane uczucia. Nie znałam przecież tych ludzi.
- Profesor, był wspaniałym człowiekiem, niestety jego żony nie miałem okazji poznać, jak i również jego ślicznej córki. - stwierdził Leon po czym, wziął mnie pod rękę i zaprowadził do stołu przy którym siedziała już trójka chłopców mniej więcej w moim wieku,  kiedy usiedliśmy Janek znowu wtrącił się Brodeckiemu, który chciał coś do mnie powiedzieć   - Nie mogłeś wiedzieć o Marii,  ponieważ większość swojego życia spędziła w podwarszawskim Sulejówku, dopiero 42' wprowadziła się z matką do stolicy do ojca, który tutaj robił karierę. – chłopak, mówił a mi było to nawet na rękę,  przecież o Marii nie wiedziałam nic, wolałam milczeć na jej temat i wszystkiego dowiedzieć się od gaduły Janeczka.
Nagle usłyszeliśmy wybuch. Wpadli chłopcy z informacją, że są ranni. Wszyscy poderwali się i pobiegli w stronę gdzie toczyła się walka, ja i dwie dziewczyny pobiegłyśmy opatrywać rannych. Niemcy nie przerwali ostrzału na nasz widok. Ranny został Janeczek, kula trafiła go w brzuch, rana była dość spora, a ja klęczałam przy nim w bezruchu, nie wiedziałam co mam robić. Byłam przerażona, bo krew, zaczęła się sączyć z dość głębokiej rany. Nagle blondynka obok mnie, widząc, że jestem zaszokowano tym widokiem,  zajęła się umierającym Zawada.
Chłopaka skierowano na operację. Zanim położyli go na stole, poprosił mnie, żebym mu dała  papierosa, bo on tak bardzo chciał, zapalić. Więc zapaliłam mu.Powiedział jeszcze :  - Powiedź mojej mamie, że ją przepraszam . Zmarł kilka chwil po tym. A ja zaczęłam dławić się swoim łzami, przez te kilka dni stał mi się tak bliski. Żegnaj mój drogi przyjacielu.
   Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei , I przed narodem niosą oświaty kaganiec;  A kiedy trzeba - na śmierć idą po kolei,  Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec! 
________________________________________________________
Dzisiaj,troszkę krócej :) Jak wiecie wojna to nie tylko zwycięstwa, ale i również ofiary , akurat u mnie padło na Janka. Inspiruje się również, rożnymi historiami, powstańców . Przepraszam, również, za błędy :)

piątek, 7 lipca 2017

Rozdział 2 - Kazik

Jakiś czas później :
Leżałam na ziemi obserwując sufit, ludzie powoli zaczynali budzić się do życia. Ukrywaliśmy się w jakiejś piwnicy już któryś dzień, ciężko było mi powiedzieć ile dokładnie to trwało. Z dnia na dzień coraz bardziej traciłam nadzieję na to, że kiedyś wszystko wróci do normy. Wstałam z posłania tak cicho jak mogłam, nie chciałam nikogo obudzić zważywszy na to, że wszyscy byli zmęczeni. Kilku mężczyzn już nie spało, pili kawę siedząc w kółku, rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Wśród nich znajdował się Janeczek, w ostatnich dniach bardzo o mnie dbał, za co byłam mu niebywale wdzięczna. Naprawdę chciałam, aby wszystko wróciło do normy.
Kiwnęłam głową na powitanie, kilku panów mi odmachnęło. Udałam się do jedynego miejsca gdzie mogłam być sama. Ciasne miejsce niedaleko schodów prowadzących na górę. Usiadłam trzymając w dłoniach kawałek pieczywa. Z każdym dniem było coraz mniej jedzenia, mężczyźni rzadko, kiedy ryzykowali wychodzenie na ulice. Było to bardzo niebezpieczne, jednak ostatnio udało im się zdobyć kilka kilogramów mąki, i trochę wody . W pobliżu znajdowała się studnia, jednak stanie w długiej kolejce po nią było bardzo niebezpieczne. W związku z tym piekarz, który z nami przebywał postanowił upiec chleb, brakowało mu jedynie zakwasu, lecz i ten po kilku wyjściach na powierzchnię się odnalazł.
Zastanawiałam się czy do końca swoich dni zostanę w ciele Marii i czy przeżyje tą wojnę? Zamyślenia wyrwał mnie głos mężczyzny stojącego za mną.
- Coś się stało? – Zapytał cicho zajmując miejsce obok mnie, lekko uśmiechnięty .
- Nic, wszystko w porządku. – Wzruszyłam ramionami opierając się głową o ścianę.
Walczyłam ze sobą, chciałam z kimś porozmawiać. Ale z drugiej strony, nie chciałam, żeby uważał mnie za słabą.
- Na pewno? Mam wrażenie, że coś Cię męczy. – Przeszywał mnie spojrzeniem.
-Bo wiesz, boję się . – spojrzał tylko na mnie i się uśmiechnął.
-No Marysiu, musimy w końcu stąd się wyrwać, chłopaki pewnie się już martwią albo co gorsza myślą, że nie żyjemy -  chłopak powoli wstał a ja za nim i otrzepałam brudną od kurzu sukienkę. Wyszliśmy na otwartą przestrzeń a tam po zaciekłej walce pozostały jedynie pojedyncze ściany oraz domy. Warszawiacy walczyli, mimo tego iż nie posiadali żadnej użytecznej broni. Ranni, mężczyźni i kobiety wraz z dziećmi chowali się w piwnicach - ruinach kamienic. Po zmaganiach mężów, nastąpiła chwila zwątpienia. Wszyscy czekali na śmierć - szybką i bezbolesną. Gdy bombardowania się kończyły , ludzie, którzy przetrwali wychodzili ze swych schronisk. Nie mieli oni dokąd wracać. Ich domy zostały zniszczone, bliscy ginęli w walce. Przyszłość była dla nich wielką niewiadomą. Ta ulica umierała .
Kwatera batalionu na Woli :
- Serwus, chłopaki - powiedział Maciek , wchodząc do siedziby batalionu. Zastał tam Juliana i Aleksandra, którzy razem z nim są w jednym oddziale. Po chwili wszedł Leon i  dosiadł się do stołu, przy którym siedzieli Tuwim i Olek, zapalił papierosa, zaciągnął się i rzekł:
- Byłem u Brzozy i  dał nam nowe zadanie. Mam kierować akcją przejęcia magazynu z bronią na ulicy Stawki .
-Damy radę? – spytał Julian i także zapalił papierosa.
- Musimy. Idziecie ze mną?
- A kiedy ma to być? - burknął Aleksander
- Jak najszybciej, najlepiej jutro. - odpowiedział mu szatyn.
Nagle do drzwi ktoś zapukał. Leon podszedł do drzwi. Był to Kazik Wolski.
- Witajcie , panowie – powiedział i uścisnął dłoń Brodnickiego, a następnie pozostałych chłopaków , po czym usiadł do stołu.
- Macie jakieś wieści o Janku ? – dodał Kazimierz, był to wysoki , brunet o zielonych oczach, miał długie rzęsy, których mogła pozazdrościć mu niejedna dziewczyna , a z jego twarzy nigdy nie schodził uśmiech.
- Od jakiegoś tygodnia nic. Ostatni raz widziany był , w Szpitalu Matki Niepokalanej przy ulicy Jelenia – powiedział dowódca gasząc swojego ostatniego papierosa w starej drewnianej popielniczce.
- No to los, się do was uśmiechnął. Wczoraj był widziany przy kościele na ulicy Kasztanowej z jakąś młoda dziewczyną. - rzekł chłopak, po czym wstał pożegnał się z każdym z kolegów i udał się w kierunku drzwi , na koniec dodał - Niech Bóg będzie z wami , ma nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Kazik, zginął następnego dnia od kuli gołębiarza przy klasztorze Nazaretanek.
Niemcy mieli swój rytuał na początku powstania, każdą bitwę zaczynali i kończyli o tej samej godzinie. Powstańcze bataliony, mogły choć na chwilę odsapnąć , zająć się czymś innym niż strzelanie do drugiego człowieka czy opatrywanie rannych . Bili się również z myślami czy decyzja o powstaniu była słuszna ?
Mniej więcej przed północą, jeden z wartujących chłopców, usłyszał kroki i odgłosy ludzkie , wystraszony odbezpieczył pistolet , a z ciemnej bramy ukazała mu się dwójka młodych ludzi: średniego wzrostu, szczupła, niebieskooka blondynka a obok niej niski brunet o niebieskich lśniących  oczach.
- Kim jesteście ? – krzyknął przerażony , żołnierz podsuwając lufę chłopakowi do twarzy.
- Ochłoń młody, chce rozmawiać z Twoim dowódcom. – rzekł , wręcz oburzony Zawada .
- Chodźcie za mną. – powiedział , kierując ich do kwaterunku Leosia . 
______________________________________________________________________________
I jest drugi rozdział :) Mam nadzieję, że się spodoba, z góry przepraszam za błędy :)
Pozdrawiam Martyna ;)

poniedziałek, 3 lipca 2017

Rozdział 1 - Chłopaki z batalionu Parasol

"Śmierć? Najprawdopodobniej ominie go tym razem. Ale gdyby przyszła - niech przychodzi. Niech śpieszy! Jest całkowicie gotów na jej przyjęcie. Tyle setek razy już o niej myślał, tak zawsze był na nią gotów, że zżył się z nią i niemal zaprzyjaźnił."

  Nagle rozległ się  huk samolotów. Chwilę potem usłyszałam przeraźliwy świst i wybuch bomby  . Po wybuchu część budynku, w którym się znajdowałam, zaczął się walić. Przed wejściem zastałam kilka płaczących kobiet. Kazałam im biec do ogrodu i kłaść się na ziemię, sama zaś chciałam uciekać,nie wiem czy bardziej,przerażała mnie ta wojna czy sam fakt jak znalazłam się w tym
położeniu. Zobaczyłam jednak nawracające samoloty i również pobiegłam, do ogrodu i położyłam się na ziemi. Słyszałam w tym czasie krzyki i jęki ludzi z zawalonego się  budynku,a kobiety obok mnie modliły się.Kiedy minął pierwszy nalot, udałam się do domu w którym przed paroma minutami jeszcze byłam. Na schodach przed wejściem leżała gosposia,pochyliłam się nad nią,a ona cichym i konającym głosem powiedziała:
-Panno Marysieńko,przepraszam .- i na moich oczach umarła.Każdy huk zrywał mnie na równe nogi i wywoływał u mnie falę paniki.Każda chwila się dłużyła,a ja siedziałam obok trupa,zabitej odłamkiem bomby gosposi,nawet nie wiem jak miała na imię.
Nagle zauważyłam jak jakaś postać wyszła zza rogu budynku i zaczęła iść w moją stronę. Była ubrana w mundur wojskowy. Od razu pomyślałam,że to ktoś z armii nieprzyjaciela i przyszedł na zwiady.
   - O matko! - powiedziałam do... właściwie to do siebie, bo jedyną  żyjącą osobą byłam ja  i oczywiście ten żołnierz.
   Zaczęłam biec w stronę ogrodu. Po chwili - na moje nieszczęście - potknęłam się o rękę jednej z zabitych.
   - No to po mnie – rzekłam  znów do siebie, gdy wojskowy był już dosłownie o jeden metr przede mną. A ja tylko,modliłam się w duchu,żeby nic mi nie zrobił,i żeby to wszystko okazało się tylko jednym,wielkim koszmarem.
- Witam! Niech panienka się mnie nie boi. - powiedział żołnierz, po czym pogładził swoją czarną czuprynę 
- Przecież ja panienkę znam.Mam przyjemność z Marysią Hajto,córką najwybitniejszego w Warszawie  chirurga Zenona Hajto?
   - Tak. Pan wybaczy, ale ja pana nie znam. – odpowiedziałam zmieszanym głosem i przytakując mu,przecież tak naprawdę,byłam kimkolwiek innym.
  
- Jestem Jan „Janeczek” Zawada. . - rzekł mężczyzna, po czym pocałował mą dłoń . 
  - Mam za zadanie sprawdzić, czy ktoś z pobliskiego  szpitala przeżył. Pójdzie panienka ze mną? - spytał miłym głosem powstaniec.
   - Oczywiście.
   Przeszliśmy przez palącą się dzielnice,pełno rannych a to dopiero początek,tego piekła. Zaszliśmy od tyłu budynku szpitalnego tam zauważyliśmy kilka sióstr szpitalnych, które opatrywały rannych pacjentów. Niestety wiele ludzi leżących na podłodze nie żyło. Widziałam dużo krwi, bardzo dużo krwi. Zrobiło mi się niedobrze,było jej tak wiele.
Z moich myśli  wyrwało mnie wołanie przez Janka. Poprosił, abym opatrzyła jednego z rannych. Podbiegłem do niego szybko.
   - Siostro, bandaż! - krzyknęłam, bo był on akurat potrzebny. Chwilę potem związałem nim rękę rannego.
   -No to Marysia,może teraz iść ze mną .-dodał młodzieniec z uśmiechem na twarzy,jakby ta cała sytuacja była mu obojętna.
   - Ale dokąd ?
   - Jak to dokąd ? Na Wole.
   - Wole ? –dodałam ze zdziwieniem.-Ale co jest na Woli?
-Jak to co ? Chłopaki z batalionu Parasol.
Po opatrzeniu kilku następnych rannych, wraz z brunetem wyszłam  poza teren szpitala.
   - Boże, czemu ludzie nie mogą żyć ze sobą w pokoju? - spytałam, chociaż domyślałam się, że dobrej odpowiedzi nie otrzymam. Wiedziałam po prostu, że jest to zbyt rozległy temat.
- No niestety o tym trzeba byłoby rozmawiać w nieskończoność... Ale dobrze,musimy iść ,pewnie się już niepokoją o nas.
Nierzeczywistość tego, co się działo, wydawała się tak silna, że w mózgach nieustannie kołatało pytanie: czy to wszystko jest aby prawdą? Czy nie jest tylko snem?  
                                                                         Wola 1944:
Zachwianym krokiem chłopcy weszli do kwatery Leosia. Ten nie wydawał się być radosnym. Kurczowo trzymał pióro w prawej dłoni pisząc coś. Po chwili spojrzał znad swoich bujnych loków na przybyłych chłopców . Poprosił ich, aby usiedli i rzekł:
- No niestety panowie, Niemcy zbombardowali szpital, Janeczek z Wysokim,już tam poszli,50 rannych a 20 zabitych.Wschodnie skrzydło szpitalne totalnie zrujnowane.
-Wysoki już jest a gdzie Janek ? –rzekł niski, blondo-włosy chłopak .
-Mam nadzieję,że nie trafił na żadnego Szwaba.- chłopak  głośno wziął oddech. Wydawałoby się, że ciąży mu jakieś poczucie winy.
  - Ja... podzielam zdanie Leona.
   - To dobrze. Panowie wybaczą, ale pójdę zobaczyć co z naszymi.
__________________________________________
Pierwszy rozdział,już jest mam nadzieje,ze się spodobał :) 
Postaram się,jak najszybciej napisać drugi.Pozdrawiam Martyna :)

Rozdział 6 i 7

Rozdział 6 - Śmierć kolegów Odetchnęłam go, całą oblałam się rumieńcem, nie wiedziałam co zrobić z oczami. Byłam tym tak zażenowana i ...

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia